Neurobiologia, czyli miłość pod tomografem
Na przekór romantycznym trendom neurobiolodzy usilnie starają
się wytłumaczyć fenomen zakochiwania się i miłości. Na obecnym etapie
jesteśmy w stanie w naukowy sposób wyjaśnić większość ludzkich zachowań. Z
perspektywy nauki miłość to w dużej mierze proces biochemiczny.
Badając mózg, jesteśmy w stanie stwierdzić, które z obszarów
uruchamiają się pod wpływem konkretnych bodźców. Naukowcy odkryli, że gdy
zapałamy do kogoś uczuciem, nasz mózg uaktywnia struktury o wysokim stężeniu
dopaminy, która jest neurotransmiterem – substancją odpowiedzialną za
przesyłanie sygnału pomiędzy neuronami, powiązaną z poczuciem nagrody,
pragnieniami, uzależnieniami i stanami euforycznymi.
To w dużym stopniu tłumaczyłoby specyficzny stan zakochania,
który często jest przyrównywany do bycia pod wpływem jakiegoś środka
uzależniającego. Okazuje się, że jest to porównanie całkiem trafne, gdyż te
same struktury, które są aktywne podczas zakochania, uaktywniają się, gdy człowiek
jest pod wpływem na przykład kokainy. Stan zakochania wywołuje euforię i
widzenie świata przez „różowe okulary”, a często również idealizowanie swojej
„drugiej połowy”.
Kolejnym neuroprzekaźnikiem, który odgrywa znaczącą rolę w
procesach związanych z uczuciem miłości, jest serotonina, często nazywana
„hormonem szczęścia”, która działa równie euforyzująco jako dopamina. Z tą
jednak różnicą, że dopamina pobudza, a serotonina odpręża. Co ciekawe,
spożywanie czekolady wspomaga wytwarzanie serotoniny. Czyżby więc stwierdzenie,
że tabliczka czekolady daje takie samo poczucie szczęścia jak zakochanie, było
prawdziwe? Wydawać by się mogło, że tak, jednak z tą różnicą, że do „pełni”
miłości, niezbędny jest jeszcze jeden neuroprzekaźnik, czyli oksytocyna, która,
w bardzo wielkim skrócie, odpowiada za przywiązywanie się do drugiej osoby i
wytwarzanie więzi.
A co z metaforą „stracić dla kogoś głowę”? Okazuje się, że
również i ona znajduje swoje wytłumaczenie w nauce. Jak pokazują badania, w
trakcie spotkania z osobą, którą darzymy miłością, spada aktywność tych
struktur kory czołowej i ciemieniowej, które zwykle uaktywniają się podczas
przeżywania negatywnych emocji. Tak jakby nasz mózg podczas spotkania z
ukochaną osobą automatycznie wyłączał obszary, które mogłoby powodować
dostrzeżenie u niej wad.
Ewolucja a dobór partnerski
Innego spojrzenia na miłość, czy też po prostu na dobór
partnerski, dostarczają nauki ewolucyjne. Jedną z ciekawszych teorii jest tutaj
teoria inwestycji rodzicielskiej, sformułowana przez Roberta Triversa. Ten
amerykański socjobiolog wykazał, że bardziej wybredną stroną w wyborze partnera
będzie ta, która ponosi większe ciężary z tytułu wydania na świat potomstwa.
Jak nietrudno się domyślić, u ludzi będzie to płeć żeńska – dziewięciomiesięczna
ciąża wymaga od kobiet gigantycznych nakładów energetycznych.
Od tego spostrzeżenia wychodzą psycholodzy ewolucyjni, którzy
twierdzą, że kobiety, bardziej wybredne z natury, wybierają mężczyzn z zasobami
– takich, którzy zapewnią im i ich potomstwu dobrobyt. Nie tylko grubość
portfela – mówiąc metaforycznie – ma jednak znaczenie, dobór naturalny obdarzył
kobiety podobno specjalnym mechanizmem psychicznym, który sprawia, że bardziej
atrakcyjni wydają się im mężczyźni skłonni dzielić się swoimi zasobami z partnerkami
i potencjalnymi dziećmi.
i potencjalnymi dziećmi.
Z kolei mężczyźni, zdaniem psychologów ewolucyjnych,
wykształcili mechanizm preferowania partnerek, których cechy wskazują na to, że
są one bardziej płodne. Tym wskaźnikiem miałby być na przykład stosunek talii
do bioder – mężczyźni podświadomie wybierają kobiety z talią wyraźnie cieńszą
niż biodra (z badań amerykańskiej psycholog Devendry Singh wynika, że wymarzona
przez mężczyzn proporcja szerokości talii do bioder wynosi 0,7). Wskaźnik jest
znany szerzej jako WHR (waist to the hips ratio).
Cóż, psychologia ewolucyjna nie daje ludziom zbyt dużej
wolności, jeśli chodzi o wybór przyszłego partnera, sprowadzając preferencje do
efektu działania doboru płciowego.
Wśród uliczek wąskich niebezpieczne związki…
Nie tylko neurobiologia i psychologia ewolucyjna są
sceptycznie nastawione do idei wzniosłej, „duchowej” miłości. Naturalistyczne
podejście do miłości wykazują również psychologowie społeczni. Liczne
eksperymenty pokazują, że na tzw. atrakcyjność interpersonalną składają się
różne czynniki. Jednym z takich czynników jest… sąsiedztwo. Okazuje się, ze
odległość w jakiej mieszkają od siebie potencjalne „połówki”, ma niebagatelne
znaczenie – im bliżej, tym lepiej. Ważną rolę w budowaniu przyjaźni lub
związków odgrywa w tym wypadku tak zwany efekt częstości kontaktów –
po prostu im częściej się z kimś spotykamy, tym bardziej prawdopodobne, że się
z nim zaprzyjaźnimy.
W eksperymencie przeprowadzonym przez Festingera, Schachtera
i Backa, którzy badali zależność między zawieranymi przyjaźniami a odległością
zamieszkania, okazało się, że około 65 procent najbliższych przyjaciół
mieszkało w tym samym budynku. Warto wspomnieć, że efekt częstości kontaktów
jest ściśle związany z efektem ekspozycji, polegającym na tym, że im
częściej mamy styczność z jakimś bodźcem, tym bardziej skłonni jesteśmy go
polubić. Jeśli więc podoba się nam blondynka z pierwszego piętra, albo
przystojny brunet spod dziesiątki, nie pozostaje nam nic innego, jak częste
„wpadanie” na obiekt naszych westchnień w windzie czy na schodach. Jeśli jednak
łudzimy się, że samo częste spotykanie się z kimś pozwoli osiągnąć zamierzony
efekt, to możemy się bardzo rozczarować. Równie ważne jak częstość kontaktów są
bowiem wspólne zainteresowania. Mit „przeciwieństwa się przyciągają”, został
przez psychologów obalony, choć… może jednak coś w tym jest?
Lubię cię, bo ty mnie lubisz. A może dlatego, że jesteś ładna…
Lubimy tych, którzy nas lubią, nie ma w tym absolutnie nic
dziwnego. Jeśli więc mamy do jakiejś osoby pozytywne nastawienie, prędzej czy
później powinna ona odwzajemnić nasz stosunek do niej. To jednak nie wszystko.
Okazuje się, że wbrew temu, co się często pisze bądź mówi, bardziej lubimy
osoby, które uważamy za atrakcyjne pod względem fizycznym. Z przeprowadzonych
eksperymentów jasno wynika, że osoby ładne wydają się nam przyjazne. Pojęcie
piękna jest oczywiście bardzo względne, jednakże wyniki badań jednoznacznie
pokazują, że piękno, podobnie jak strach, ma wielkie oczy. Efekt ten jest
prawdopodobnie związany z faktem, że duże oczy kojarzą się z dziecięcością i
przez to wywołują u ludzi pozytywne uczucia. Zdecydowana większość
społeczeństwa lubi przecież niemowlęta, a przynajmniej do momentu, kiedy są
spokojne i śmieją się, pokazując jednocześnie brak uzębienia. Co ciekawe, wyniki
eksperymentu przeprowadzonego przez Peretta, Maya i Yoshikawę, polegającego na
pokazywaniu Brytyjczykom i Japończykom fotografii różnych osób i prośbą o ocenę
ich atrakcyjności, udowodniły, że ideał piękna nie jest uwarunkowany kulturowo.
Zarówno bowiem wśród Brytyjczyków, jak i Japończyków, zwyciężały duże oczy. Na
atrakcyjność twarzy miały również wpływ wyraźnie zaznaczone kości policzkowe i
wąska szczęka.
Fakt, że bardziej lubimy ludzi ładnych, jest też niewątpliwie
związany z cechami, jakie przypisujemy tym ludziom. Zgodnie ze starożytnym
ideałem „kalos kagathos”, w dużym uproszczeniu, mamy tendencje do uważania osób
ładnych za dobre. Ponadto, ludzie przejawiają też skłonność do przypisywania
atrakcyjnym osobom innych cech, które są powszechnie uważane za pozytywne, jak
na przykład towarzyskość, optymizm czy też asertywność.
Smutne, choć może nie tak bardzo, wnioski
Czym jest zatem miłość? Po przestudiowaniu teorii
neurobiologicznych i psychologicznych wniosek nasuwa się sam. Biochemia plus
odpowiednie uwarunkowania genetyczne, miejsce zamieszkania – słowem, nasze
biologiczne uwarunkowania oraz splot kilku sprzyjających zdarzeń, zbieg
okoliczności.
Teorie
naukowe z pewnością wyjaśniają wiele ludzkich zachowań i pozwalają wiele
przewidywać, również w kontekście miłości. Czy jest to jednak jedyny uprawniony
sposób mówienia o miłości?
Wielu
z nas zachwyca widok zachodzącego słońca, zwłaszcza nad morzem. Ten moment
można opiewać wierszem, namalować czy uwiecznić na fotografii – również
wzbudzających przeżycia estetyczne. Na temat zachodu słońca można jednak także
napisać traktat z astronomii czy geografii. Czy to, że jakieś zjawisko można
przedstawić matematycznym równaniem czy reakcją chemiczną, oznacza, że musi ono
przestać zachwycać romantyków? Raczej nie, po prostu różnym opisom przyświecają
różne cele.
Podobnie
jest z miłością i nauką. Naturalistyczne podejście do miłości nie musi odzierać
jej z piękna i wzniosłości. Definicja medyczki z Teatrzyku Gałczyńskiego nie
musi być lepsza od poetyckich uniesień.
http://www.granicenauki.pl/index.php/pl/granice-nauki/umysl/488-milosc-pod-mikroskopem